Dzisiaj publikuję cały tekst jednego z ostatnich komentarzy, który uważam za szczególny i wart zacytowania w całości, bez poprawek.
Co by było, gdyby nie
mieć planu. Planu na życie, planu na pracę i tak zwaną karierę
zawodową, planu na zajęcia dodatkowe, planu na urlop … można by
tak jeszcze długo wymieniać. Od paru dni się nad tym zastanawiam i
od paru dni nie chce mnie opuścić odczucie, że planowanie tak
naprawdę do niczego nie prowadzi. Wróć. Prowadzi, a jakże,
prowadzi do stresu i frustracji. Przynosi ze sobą rozdrażnienie i
nerwowość.
Stawiam tezę: nie
planujmy.
Co się wtedy stanie? No
właśnie, co? Czy to nie będzie przypadkiem tak, że wreszcie
będziemy mogli docenić to co mamy? Czy nie będzie tak, że nagle
będziemy mieli czas na więcej rzeczy, na które wcześniej
nie zdobylibyśmy się, bo nie mieściły się w naszych planach? Czy
to nie będzie tak, że będziemy bardziej otwarci na coś lub kogoś
nowego?
Moim zdaniem planowanie
daje nam złudzenie panowania nad sytuacją. Niestety jest to tylko
złudzenie. Tak naprawdę przecież nie powinno nam chodzić o
panowanie nad sytuacją tylko o przeżywanie naszego życia w
szczęśliwości i spokoju ducha, radując się cudami jakimi
jesteśmy otoczeni. Planowanie nas ogranicza i zabiera radość
najprostszym czynnościom. Chcę mocno to podkreślić: zabiera nam
radość z najprostszych czynności. Natomiast życie składa się z
tych najprostszych czynności. Radujmy się nimi i przekazujmy tę
radość naszym bliskim. Tych najprostszych czynności nie
potrzebujemy planować.
Zapytacie, a co z
wielkimi celami życiowymi, z karierą zawodową itd. itp., to
powinniśmy zaplanować. Czy ja wiem czy powinniśmy? Dzisiaj mając
ponad 40 lat jestem skłonna powiedzieć, że nie powinniśmy. Jeżeli
robisz w życiu to co lubisz i co daje ci radość, to wszystko
przyjdzie samo. Jeżeli w pracy, którą lubisz, chcesz coś
osiągnąć, to czy trzeba to zaplanować? Po prostu robisz, a
ponieważ to lubisz, chcesz wiedzieć więcej, umieć więcej, a to z
kolei samo cię prowadzi do jakiegoś szkolenia, kursu czy też
książki – nie trzeba tego zaplanować. Jedyne co mamy do
zrobienia, to po prostu chcieć i to zrobić.
Jedyny rodzaj planowania
jaki jestem w stanie – na dzisiaj – dopuścić to coś w stylu
zaplanowania siebie. Miałoby to na celu bardziej dowiedzenie się
kim jestem, albo jaka chciałabym być, jakie życie chciałabym
prowadzić, gdzie mieszkać, jaką pracę wykonywać. To wszystko po
to, żeby czerpać radość z siebie i tego co robię. Oddawać tę
radość potem innym, naszym najbliższym.
nasuwa mi sie myśl która przybiera taką formę: " jeśli chodzisz na bosaka i skaleczysz się w stopę - to rozwiązanie nie jest odcięcie stopy tylko ubranie butów" wyjaśnię o co mi chodzi jutro:)
OdpowiedzUsuńSuper, zgadzam się z tym chociaż jeszcze nie wiem co to oznacza konkretnie do tego posta. Czekam więc cierpliwie na jutrzejsze rozwinięcie
OdpowiedzUsuńPiekne.
OdpowiedzUsuńUcze sie wyzbywania planowania i kontroli. Kontroli nawet bardziej,
poniewaz zawsze wszystko mialem pod kontrola
i przez to inni nie mogli robic postepow. Dzis widze ze kontrolowalem wszystko, nawet porzadek w domu. Nie moglem przez to cieszyc sie tym ze mam dom i tyle rzeczy co "balagan" mi pokazywal.
Zbytnie przywiązanie do planowania daje złudne wrażenie dotyczące możliwości kontrolowania swojego życia.
UsuńPlanowanie pozbawia również z założenia, cieszenia się tym, co w życiu jest wspaniałe - nieoczekiwanymi okolicznościami.
Dzięki nim realizowanie nawet najlepszego planu jest po prostu baaaaardzo nudne
Zdaniem mojego ulubionego filozofa F.A. Hayeka cały porządek gospodarczy powstał nie na skutek planu ale w sposób spontaniczny. Nazywa go za grekami - katalaksją. Wpisa ten w kontekście jego myśli jest ciekawy, aczkolwiek jest różnica między próbą zaplanowania czyjegoś działania, a kontrolą własnych poczynań. Głównym argumentem Hayeka jeśli chodzi o brak możliwości centralnego planowania gospodarki jest brak informacji stąd kluczowe jest istnienia nośnika informacji - ceny. Planowanie jednostkowe własne wobec kontroli nad informacją ma sens i jestem jego wielkim fanem :)
OdpowiedzUsuńNo więc zgoda jak rozumiem?
OdpowiedzUsuńJuż dawno przestałam planować. Owszem pozostały marzenia, pragnienia. Ale planowanie życia? Dawno zaniechałam tej frustrującej czynności i dobrze mi z tym. Od wielu lat nie prowadzę terminarza, kalendarza spotkań i nie planuję życia ani czasu w sposób ścisły. Porządek mojemu życiu zamiast tego nadają po prostu założenia i wartości, którymi się kieruję. Oczywiście są rzeczy, które w ciągu tygodnia czy dnia chcę osiągnąć i dążę do ich realizacji, zostawiam jednak wiele miejsca na zdarzenia nieprzewidziane i niespodzianki. Dzięki temu moje życie jest pełne niesamowitych przygód i zdarzeń nadzwyczajnych. Nigdy się nie nudzę. Życie mnie ciągle zaskakuje. Gdy dzwonią do mnie znajomi i pytają, co u mnie słychać, nie nadążam, by zdać im relację na bieżąco. Tyle się dzieje! Właśnie dzięki życiu bez ścisłego planu. Podczas gdy u nich „nic nowego” lub „stara bieda”. A u mnie jak na rollercoasterze. Ciągłe zmiany i zdumiewające zdarzenia.
OdpowiedzUsuńKiedyś nauczono mnie, że jeśli nie wyznaczysz sobie celu, to nigdy go nie osiągniesz. I choć dużo w tym prawdy, to jednak wyznaczanie celów, planowanie i dążenie do realizacji swoich planów ma też swoje minusy. Planowanie to faktycznie sprawowanie ścisłej kontroli nad własnym życiem i ograniczanie możliwości Bożej interwencji w nasze plany. Ale czy w życiu faktycznie o to chodzi? Rodzi się pytanie, czy przy ścisłym planowaniu i trzymaniu się planu potrafimy zrobić miejsce na zdarzenia nieprzewidziane, niespodzianki, i co najważniejsze na Boską interwencję?
Czasem wyznaczam sobie w ciągu dnia czy tygodnia jakiś cel do zrealizowania i nagle przerywa go lub frustruje jakieś spotkanie czy rozmowa. Niby plan runął. Ale czy faktycznie on był najważniejszy? A może właśnie miałam spotkać tego człowieka, może nasze drogi miały się w tym dniu skrzyżować, może z tego spotkania wyniknie coś ważnego, coś życiowo koniecznego, coś pięknego? A jeśli ja zaplanowałam sobie coś precyzyjnie i nagle w mój plan chce się wpasować z jakimś zdarzeniem, czy osobą Bóg? Co dla mnie będzie ważniejsze, mój plan czy drugi człowiek?
Kiedyś spotkałam parę misjonarzy, którzy uważali, że powołani są do służby Bogu. I służyli. Nagle jednak ich plan stanął pod znakiem zapytania, gdy kobieta już nie pierwszej młodości bardzo zapragnęła mieć dziecko. Mężczyzna nie mógł tego przeżyć. Perspektywa posiadania dziecka całkowicie sfrustrowała jego plan służenia Bogu. Z tego powodu zaczęli doświadczać głębokiej frustracji i załamania swego misyjnego powołania i w efekcie nawet swego małżeństwa.
Podobnie jest, gdy para twierdzi, że nie planowali dziecka, czyli „wpadli”. Niespodziewana ciąża powoduje, że życie zdaje się wymykać im spod kontroli. Nieplanowanie dziecka oznacza w rzeczywistości planowanie życia bez obciążeń, bez ograniczeń, jakie niesie ze sobą posiadanie dziecka. To też rodzaj planowania. I w takim ludzkim planowaniu okazuje się, że nie ma miejsca na Boską interwencję.
Dlatego nauczyłam się w życiu traktować nieplanowane zdarzenia czy spotkania jako Boską interwencję. I wsłuchuję się w nie, by sprawdzić, czy przypadkiem to Bóg nie postawił kogoś celowo na mojej drodze, żeby świadomie zaburzyć moje plany i zastąpić je Swoimi.
W Biblii myśl takiego nieplanowania i niekontrolowania zbytnio i po ludzku swojego życia wyrażona jest w wersecie z Listu do Hebrajczyków 6,3, gdzie przedstawiony jest ludzki plan ze zgodą na Boską interwencję: „ A i to uczynimy, jak Bóg pozwoli”.
Nie ma nic złego w planowaniu, ale zawsze warto zrobić w nim miejsce dla nadzwyczajnej Boskiej interwencji. Planujmy, ale bądźmy zawsze gotowi zrezygnować z pokorą z naszych planów, jeśli tak zechce Bóg.