Latest Posts

Od jakiegoś czasu, a dokładnie od 6. tygodni prowadzę rozmowy ze znanym blogerem Zezowatym Zorro w cyklu mielenie zezorrem.
Nasze rozmowy dotyczą bieżącej polityki, gospodarki i czegokolwiek co warte zastanowienia.

Przedstawiam Wam nowe dziecko już o numerze #6_3 pod tytułem: Referendum na Węgrzech
Zapraszam również do strony na Facebook oraz do komentowania i lajkowania! Tutaj można zasubskrybować kanał na Youtube i być na bieżąco z nowościami






Kiedy w 1999 roku "dostaliśmy" nasze mieszkanie w TBS otrzymaliśmy również wybór kilku elementów w "naszym" nowym mieszkaniu. Zostaliśmy wezwani przez zarząd TBS-u do stawienia się na odpowiednią godzinę w celu dokonania wyboru. Karnie na spotkanie przyjechaliśmy i otrzymaliśmy "próbki" wykładzin. Wykładziny były w kolorach: zielonym, czerwonym i szarym. Po namyśle zdecydowaliśmy się, że wybierzemy szare. Szybko, sprawnie i z emocjami. Byliśmy szczęśliwi, że ktoś nas zapytał o zdanie. Podobnie było z kafelkami: szare, białe i niebieskie. Wybraliśmy białe. 
Podobny wybór miałem w 1978 roku, gdy po raz pierwszy kupowaliśmy dla mnie okulary. Pani pokazała nam 3 pary okularów w kolorach: czerwonym, zielonym i białym. Wybrałem wtedy zielone. Śmiechu było z tego powodu co niemiara. Nienawidziłem ich. Wyglądałem jak żaba. 

Nie tak dawno byłem w supermarkecie. Otrzymałem zlecenie kupienia wody mineralnej. Na półkach 26 różnych odmian i gatunków wody mineralnej. Zacząłem czytać etykiety. Wyboru dokonałem stosując dokładną analizę. 
Analizowałem między innymi:


- koszt zakupu - uznałem, że to ważne,
- wygląd - chciałem, by mi się podobała butelka,
- zawartości pierwiastków - chciałem, by miała jakąś wartość,
- stopień zmineralizowania - chciałem, by była taka w sam raz,
- producent - nie chciałem kupować od nie wiadomo kogo,
- kształt butelki - chciałem, by dobrze się trzymało w ręce,
- sposób zapakowania - nie chciałem, by mi się opakowanie rozerwało przy wnoszeniu do domu.

Po około 20 minutach dokonałem wyboru. Nie czułem jednak satysfakcji. Ten brak zadowolenia mnie zastanowił. Przecież miałem taki duży wybór. Przecież kupiłem to, co wybrałem. Gdzie moja radość z zakupów. Po przyjściu do domu bardzo cieszyłem się, że miałem krótką listę zakupów, bo co by się działo, gdybym kupował wszystko, co potrzebne w domu?


Wielość wyboru nie sprawia większej radości, a raczej zabiera czas i naszą uwagę na to, co istotne. Bardzo wiele "wyborów", całkowicie nieistotnych, zabiera całą naszą życiową energię. Nie są one warte tego, by zabierały nam jakąkolwiek uwagę. Pewne sprawy trzeba raz przemyśleć i nie wracać do nich więcej. 

Jest wiele wartościowych osób, które są niezwykle inteligentne i zdolne. Ich problemem jest to,że nie pracują. Nie pracują, ponieważ nie wiedzą jakiej mają szukać pracy. Mają olbrzymi zasób wiedzy i doświadczenia, który paraliżuje ich w podjęciu chociażby kierunków, gdzie mają szukać. Mogą robić wszystko. Mogą malować, rysować,pisać, jeździć, szukać, obsługiwać, dzwonić. Słowem kandydat idealny, ale pracy nie mają.

Wybory są potrzebne i jest to nasz ludzki przywilej.  Nikt nie ma prawa nam go odebrać, nawet gdyby wprowadził taką ustawę, lub taki zakaz, a jednak:


Mamy prawo decydować o wszystkim, ale nie musimy we wszystkim dokonywać wyboru.  

Niektóre rzeczy powinniśmy po prostu robić, bez większego zastanowienia i celu. Życie warte jest tego, by mieć czas na siebie, a nie na codziennym, nieustannym wybieraniu. 

Każda sprawa wymaga zastanowienia, ale życie to coś więcej, niż tylko myślenie.











Poniżej przedstawiam niesamowite "zdjęcie", które porównuje ludzkie oko do wszechświata.. Zdumiewające jest to, że ludzka zdolność umożliwiła dzięki wytworzonej przez siebie technice oglądanie w taki sposób nas a także całego Wszechświata.Wydawać by się mogło, że technika uniemożliwia nam wgląd w istotę spraw. Na tym przykładzie widać, że wszystko zależy od tego kto trzyma w ręku narzędzie. W rękach jednego przychodzi zniszczenie i smutek, a w rękach kogoś innego zrozumienie i jasność.

                                                                     Source: repinly.com via FeeFee,RN on Pinterest


Zawsze, gdy mam możliwość pobyć trochę ze stworzeniem mam głębsze odczucie Stwórcy. Kiedykolwiek udaje mi się wyjechać w góry albo nawet nad "nudne" bezkresne morze, to doświadczam spokoju i większej jasności. Widzę, że znowu powinienem pojechać, trochę oddzielić się od ludzi, trochę pobyć samemu, by oddzielić wyraźniej to co ważne od tego co nie jest ważne. To oddzielenie jest konieczne również po to, by nie znienawidzić innych stworzeń takich jak na przykład ludzi. Zbyt dużo i często ludzi przy nas powoduje chęć schowania się przed nimi. Jest to nasza obrona przed wtargnięciem innych na nasze i tylko nasze terytorium. To zmęczenie obecnością innych jest dla nas wyraźnym drogowskazem, że na nas już czas do lasu, do ciszy, do odosobnienia.



Dzisiaj publikuję cały tekst jednego z ostatnich komentarzy, który uważam za szczególny i wart zacytowania w całości, bez poprawek.


Co by było, gdyby nie mieć planu. Planu na życie, planu na pracę i tak zwaną karierę zawodową, planu na zajęcia dodatkowe, planu na urlop … można by tak jeszcze długo wymieniać. Od paru dni się nad tym zastanawiam i od paru dni nie chce mnie opuścić odczucie, że planowanie tak naprawdę do niczego nie prowadzi. Wróć. Prowadzi, a jakże, prowadzi do stresu i frustracji. Przynosi ze sobą rozdrażnienie i nerwowość. 

Stawiam tezę: nie planujmy.
Co się wtedy stanie? No właśnie, co? Czy to nie będzie przypadkiem tak, że wreszcie będziemy mogli docenić to co mamy? Czy nie będzie tak, że nagle będziemy mieli czas na więcej rzeczy, na które wcześniej nie zdobylibyśmy się, bo nie mieściły się w naszych planach? Czy to nie będzie tak, że będziemy bardziej otwarci na coś lub kogoś nowego?
Moim zdaniem planowanie daje nam złudzenie panowania nad sytuacją. Niestety jest to tylko złudzenie. Tak naprawdę przecież nie powinno nam chodzić o panowanie nad sytuacją tylko o przeżywanie naszego życia w szczęśliwości i spokoju ducha, radując się cudami jakimi jesteśmy otoczeni. Planowanie nas ogranicza i zabiera radość najprostszym czynnościom. Chcę mocno to podkreślić: zabiera nam radość z najprostszych czynności. Natomiast życie składa się z tych najprostszych czynności. Radujmy się nimi i przekazujmy tę radość naszym bliskim. Tych najprostszych czynności nie potrzebujemy planować.
Zapytacie, a co z wielkimi celami życiowymi, z karierą zawodową itd. itp., to powinniśmy zaplanować. Czy ja wiem czy powinniśmy? Dzisiaj mając ponad 40 lat jestem skłonna powiedzieć, że nie powinniśmy. Jeżeli robisz w życiu to co lubisz i co daje ci radość, to wszystko przyjdzie samo. Jeżeli w pracy, którą lubisz, chcesz coś osiągnąć, to czy trzeba to zaplanować? Po prostu robisz, a ponieważ to lubisz, chcesz wiedzieć więcej, umieć więcej, a to z kolei samo cię prowadzi do jakiegoś szkolenia, kursu czy też książki – nie trzeba tego zaplanować. Jedyne co mamy do zrobienia, to po prostu chcieć i to zrobić.
Jedyny rodzaj planowania jaki jestem w stanie – na dzisiaj – dopuścić to coś w stylu zaplanowania siebie. Miałoby to na celu bardziej dowiedzenie się kim jestem, albo jaka chciałabym być, jakie życie chciałabym prowadzić, gdzie mieszkać, jaką pracę wykonywać. To wszystko po to, żeby czerpać radość z siebie i tego co robię. Oddawać tę radość potem innym, naszym najbliższym.


Ponownie wracam do cesarza, króla, prezydenta, konsula Francji. Ilekroć czuję, że potrzebuję czegoś dla mojego umysłu co sprawiłoby, że budzę go z jakiegoś letargu, gdy potrzebuję w swoich rozważaniach wznieść się wyżej, tylekroć przychodzi mi do głowy Napoleon. Zawsze mogę liczyć na coś inspirującego, co nie pozwoli mi przejść obok tego obojętnie i zmusi mnie do myślenia.

Zauważyłem, że na grupach społecznościowych wybieramy do obserwowania lub do znajomych osoby, które mają poglądy albo sposób życia podobny do nas. Nie szukamy osób z którymi brakuje nam punktu zaczepienia. Jest to prawdopodobnie naturalne, że szukamy podobnych do nas. Wydaje się, że osoby, które myślą, żyją podobnie do nas dadzą nam więcej niż te, które myślą inaczej.

Dlatego tak łatwo, łatwiej niż kiedykolwiek można się o nas tak dużo dowiedzieć, chociażby tylko z obserwowania tego z kim "trzymamy" na przykład na facebooku, naszej-klasie, twitterze, LinkedInie czy innych.
Oczywiście jest to dla nas bardzo niebezpieczne o czym nie muszę chyba przekonywać. Dobrze jest w sposób świadomy zaprosić do znajomości wiele różnych osób utrudniając prawidłową identyfikację.

To zajście daleko może być nawet zajściem zbyt daleko. Zdarza się, że nie mając jakiegoś planu zachodzimy bardzo daleko, ale zdarza się również, że plan jest również dla nas ograniczeniem. Potrzebujemy takich ograniczeń by nie iść zbyt daleko. Pomaga nam w tym plan i jasność tego co jest naszym ograniczeniem w drodze.
Nie myślę tutaj o ograniczeniach zewnętrznych ale raczej wewnętrznych czyli wewnętrznej siły, wewnętrznego głosu, który mówi DOŚĆ.

Bardzo dobrze to widać w przypadku zarabiania pieniędzy. Oczywiście dobrze jest dobrze zarabiać. Dla każdego poziom "dobrze" jest trochę inny, ale możemy również zauważyć, że najczęściej perspektywa zarobienia naprawdę dużych pieniędzy przyćmiewa umysł i zaślepia. Pozbawia ochrony w postaci granicy zarabiania. Miałem i mam możliwość obserwowania ludzi, którzy zarobili już bardzo dużo i nie mam wrażenia abo to uczyniło ich chociaż odrobinę szczęśliwszym niż pijak spod budki z piwem. Poziom stresu zwiększa się i odpowiedzialność rośnie a wszystko to przez brak zrozumienia o co im chodzi.

Dokąd idę?

Problem bogatych związany jest z tym, że tak trudno jest nie skorzystać z okazji. Inni nie mają takiej możliwości, a oni mają i korzystają. Chcą korzystać. Bardzo często płacą za to bardzo dużą cenę. Mieli już tak dobrze, a tu znowu nowy projekt. Jeszcze tylko ten ostatni a potem już będą robić to co chcą.

Kilka dni temu byłem w szpitalu u bliskiej mi osoby. Zadzwoniła do mnie, że czeka ją operacja i zapytała czy mógłbym ją odwiedzić. Po raz pierwszy miałem taką sytuację. Chory prosi o odwiedziny a ja jadę do niego prawie 100km. 
Podczas wizyty z każdą chwilą uzmysławiałem sobie, że życie jest naprawdę bardzo krótkie i tak niewiele po nim zostaje. Niewiele wszystkiego, niewiele rodziny, niewiele siebie, niewiele zrealizowanych celów. Wszystkiego jest tak mało i do tego samotność. Niby mam wszystko ale jednak nie mam, coś umknęło, o czymś zapomniałem.

Szpital jest dobrym miejscem do otrzeźwienia. Na każdym etapie życia nasi rodzice, nauczyciele, wychowawcy powinni nas prowadzić do szpitala. Szpital jest dobrym miejscem, aby zobaczyć smutek ludzi, którzy kończą swój bieg, a nie wiedzą dokąd zaszli i co ich jeszcze czeka.
Nie wiedzą dokąd idą.
Nie mieli planu, nie dbali o to co dla nich najważniejsze teraz przeżywają ból z powodu jakiegoś nie spełnienia. Nie spełnienia często w zbytnim spełnieniu w jednej dziedzinie a pominięciu innej ważnej, o której teraz myślą i nie mają spokoju. I nie mają spokoju....
Szukałem odpowiedniego cytatu by opowiedzieć o tym co dzisiaj zrozumiałem ale długo nie mogłem znaleźć odpowiedniego. W końcu udało mi się znaleźć ten Franklina Jonesa:

Doświadczenie to ta cudowna rzecz, która pozwala ci rozpoznać twe błędy, gdy znowu je popełnisz.

Oczywiście dobrze jest się uczyć na błędach i to najlepiej nie na swoich. Jednak czy w rzeczywistości tak się da? Tak naprawdę? Sam mówię to swoim dzieciom mając świadomość, że mnie nie słuchają i potrzebują własnych doświadczeń by się czegoś nauczyć. Uczą się, uczą, potykają, popełniają błędy i już wiedzą czego nie powinny robić. Tak byłoby wspaniale. Prawdziwe lekcje wchodzą głęboko a oceny wystawiane są we wnętrzu naszego ciała. Kiedy już wydaje się, że już wiemy co zrobiliśmy źle, wydaje się, że od tej chwili będzie już dobrze, bo przecież już wiemy jak nie robić i jakim nie być.
Wydaje się, że musimy mieć lepszą pamięć by to doświadczenie lepiej zapamiętać a jednak okazuje się, że przypominamy sobie o nim dopiero następnym razem jak się znowu przydarzy. To jak utrwalacz do zdjęć bez którego zdjęcie się nie utrwali. Wydaje się, że utrwalacz nic nie robi a jednak bez niego obraz na zdjęciu nie byłby trwały. Zdjęcie musi być nawet zanurzone w utrwalaczu, a nie tylko pochlapane, pokropione.
To utrwalenie musi być do szpiku kości, bez możliwości uniknięcia pełnego zamoczenia. Bez niego zdjęcie zniknie, a doświadczenie uleci.

Po procesie utrwalania musi nastąpić wypłukanie zdjęcia, gdyż inaczej na obrazie powstałyby plamy. Plamy spowodowałyby to, że zdjęcie nie będzie wyraźne i być może należałoby całą operację powtórzyć. Być może dlatego doświadczamy niektórych rzeczy po wielokroć, choć wydaj nam się, że wiedzieliśmy już o czym mowa zaraz po pierwszym razie. Okazało się jednak, że tak nie było.

Niestety popełniamy wciąż te same błędy a widzimy to dopiero wtedy gdy znowu je popełniamy.
Wielokrotnie powinienem zrezygnować z niektórych niszczących kontaktów chociaż dokładnie widziałem, jak bardzo źle na mnie wpływały. Ale nie, uważałem bo tak mówili, że teraz będzie już inaczej. Oczywiście, że nie było inaczej, chociaż było. Było dużo gorzej i w tym mogła być tylko różnica.

Dobrze jest więc szanować ten proces bo chociaż bolesny przynajmniej się kończy. Gorzej jeśli nie chcemy pozwolić na pełne utrwalenie a na końcu przepłukanie, bo proces ten może wciąż się powtarzać
Opowiadam: Dlaczego piszę?:

To chyba trzeba w końcu wyjaśnić. Sobie wyjaśnić. Mam więc punkt zaczepienia, od tego zacznę - pisanie dla siebie.
Pisanie wcale nie jest przyjemnością, pisanie z przyjemnością zazwyczaj się nie układa, jest mało komunikatywne, pełne emocji i bez składu. Pisanie nie jest przyjemnością, bo wymaga skupienia i koncentracji. Wymaga fizycznego wysiłku, wiedzą o tym oczy i plecy. Jednak daje satysfakcję, to trzeba przyznać. Jeśli ktoś nazwie satysfakcję przyjemnością - proszę bardzo. Nie jest to jednak lekka przyjemność. Co jeszcze oznacza pisanie dla siebie? Jest wymiar pisania, którą dostrzegam od zawsze i która trzyma mnie przy pisaniu - wymiar terapeutyczny. Nie wiem co leczę. Czy są to jakieś kompleksy, neurozy, chore ambicje, nierozwiązane problemy? Pewnie tak. Czuję za to, jak pisanie leczy. Układa mnie. Układa moją tożsamość, to czego nie rozumiem w sposób bardziej przejrzysty. Układa to, czego w ogóle nie dostrzegałem, co istniało, a nie było nazwane. Taka jest moc języka, oswajanie rzeczywistości. Najpierw oswajanie siebie. Oswajanie się ze sobą samym, przeglądanie się w tym pisaniu jak w lustrze. Wszystkie elementy znajdują swoje miejsce. To z czego można się pochwalić, ale też to czego najbardziej się wstydzę. Staję się świadomy tych dobrych i najgorszych części mnie i akceptuję je. Mówię o sobie tekstem. Nie ma mowy, żeby od tego uciec.

Pisanie dla innych - tego tym bardziej nie zamierzam się wypierać, byłoby to hipokryzją. Pisanie układa mnie w całość, ale ta całość nie może nie ujrzeć światła dziennego. Choćby były to najintymniejsze zapiski, zawszę projektuję jakiegoś odbiorcę, widzę to wyraźnie. Niekoniecznie muszę to być ja za parę lat, choć to faktycznie najbardziej prawdopodobny odbiorca. Czuję, że myślę o kimś takim pisząc. Dlaczego? To chyba tożsamość narracyjna, chęć opowiadania historii, ale opowiadania zawsze komuś.
W pisaniu dla kogoś nie mogę pominąć tych czysto egoistycznych (są inne?) pobudek: pochwały, docenienia, uznania. Głaskać i głaskać. Czy tylko taka ambicja kieruje pisaniem tekstu wyraźnie do kogoś? Myślę, że jest coś co prawdopodobnie zawiera się w chęci opowiadania - porozumienie, komunikacja z drugim człowiekiem. Zakładanie pewnego pomostu między nami, płaszczyzny na której można wymieniać myśli. Teraz Internet służy do tego doskonale. Informacja zwrotna z prędkością błyskawicy, choć nie zawsze o jakości porównywalnej z kontaktem w rzeczywistości.

Coraz bardziej utwierdzam się w przekonaniu, że język to niesamowite narzędzie. Skoro język to i pisanie staje się częścią tej niesamowitości. Pisanie siebie i pisanie do ciebie, to jednak przyjemność. Boję się wyobrazić sobie świat bez języka, bez słowa. Coraz częściej odnoszę wrażenie, że myśl nie włożona w słowa, a jeszcze gorzej - nie zapisania, nie istnieje. Dobrze, że to napisałem, teraz już zdaję sobie z tego sprawę i odczuwam, to co powinno się odczuwać - ból pleców. 

Oryginał: http://opowiada.blogspot.com/2011/12/dlaczego-pisze.html
Na jednej ze stron znalazłem badania, jakie pewna pracownica hospicjum zrobiła i spisała najczęściej powtarzające się wyznania osób, które umarły na jej rękach. Na ich podstawie określono 5 rzeczy, których ludzie żałują w chwili śmierci.

Oto one:

1. Żałuję, że nie miałem śmiałości prowadzenia takiego życia, jakie uważałem za słuszne, a prowadziłem takie, jakiego oczekiwali ode mnie inni.
Tego ludzie żałują najczęściej. Gdy zdają sobie sprawę, że ich życie jest już prawie skończone, mogą łatwo dostrzec, jakich marzeń nie zrealizowali. Większość osób nie próbowała spełnić nawet połowy ze swych marzeń - mówi autorka listy, pracownica niemieckiego hospicjum, cytowana przez portal www.chn24.pl (niestety nie znalazłem źródła)
To wydaje się być sprawą kluczową czyli życie w zgodzie ze sobą, swoimi poglądami, swoją wiarą, swoim zrozumieniem. Jak wiele trzeba stracić by przestać oglądać się na innych, zerkać na to co powiedzą i czy nas wyśmieją. Utrata własnej twarzy jest doświadczeniem uwalniającym z niewoli oczekiwań innych. Te oczekiwania prowadzą do życia w zakłamaniu a radości która nie jest autentyczna bo nie podąża za swoim odczuciem i zrozumieniem.

2. Żałuję, że tak dużo pracowałem.
Tego rodzaju uczucie wyrażał każdy pacjent płci męskiej, jakim się opiekowałam. Niektóre kobiety również wyrażały tego rodzaju żal. Jednak ponieważ większość z nich należała do wcześniejszego pokolenia, nie zajmowały się one zarabianiem na rodzinę - komentuje pracownica hospicjum.
Straciłem 17 lat swojego życia na pracy, zbyt nadmiernej pracy. Tylko 10 lat bo jeszcze żyję i żyję inaczej. Życie jest zbyt ciekawe by ograniczać się tylko do pracy lub pieniędzy. Nie zawsze jedno idzie nawet w parze z drugim. Gdy czytam te zdania jakie ludzie wypowiadają w chwili śmierci to widzę, że większość staje się mistykami na łożu śmierci. Zaczynają widzieć życie zgodnie z jego przeznaczeniem, ale nie jest to widok radosny, a raczej przygniatający i smutny. Dobrze jest doświadczyć takiego mistycznego doświadczenia wcześniej. Nie jest ono wtedy tak trudne do zniesienia, ale bardzo uwalniające i przynoszące pokój.

3. Żałuję, że nie miałem śmiałości, by wyrazić swoje uczucia.
Wiele ludzi przygaszało swoje uczucia, żeby zachować określone relacje z ludźmi. Pojawienie się wielu chorób miało związek z doświadczanymi przez nich uczuciami goryczy i oburzenia - mówi kobieta i dodaje, że tłumiony stres jest najgorszym z możliwych uczuć.
Dzisiaj ludzie mówią z podziwem o tych, którzy tłumią swoje uczucia, że są dojrzali lub godni podziwu. Przecież człowiek, który nie mówi tego co czuje, ukrywa to na czym mu zależy i nie przyznaje się do tego co jest dla niego najważniejsze musi być nieszczęśliwy. Dopiero życie w harmonii ze sobą i w zgodzie ze swoim wnętrzem czyni jego życie pełnym znaczenia, życiem, które ma właściwą głębię i sens

4. Żałuję, że nie utrzymywałem relacji z przyjaciółmi.
Często ludzie nie zdawali sobie sprawy, jaką korzyść czerpią z utrzymywania kontaktów ze swymi przyjaciółmi. Zrozumieli to dopiero, gdy zostało im kilka tygodni do końca życia - tłumaczy pracownica hospicjum.
Na szczęście opanowałem tę lekcję. Niestety wielu z moich przyjaciół już jest po rozwodzie albo o tym myślą. Wielokrotnie myślę, że coś mnie ominęło z nich samych, nie do końca rozumiem dlaczego tak się zachowują. Przyjaciele potrzebni są nam bo oni łączą naszą przeszłość i teraźniejszością. Stanowią dla nas potwierdzenie zmian do jakich w nas dochodzi. Nawet jeśli wydaje się, że kogoś straciliśmy, to i tak warto próbować go odzyskać, zwłaszcza, że jemu też nas brakuje.

5. Żałuję, że nie pozwoliłem sobie być szczęśliwym.
Wiele ludzi z powodu lęku przed zmianami udawało przed innymi i przed samymi sobą, że byli zadowoleni ze swojego życia - tłumaczy opiekunka i dodaje, że tak naprawdę umierający ciągle bali się, że stracą to co mają.
Prawdziwe życie potrzebuje zmian, często bardzo radykalnych i początkowo nie chcianych. Podążanie za swoim wnętrzem, wewnętrznym prowadzeniem, wprowadza nas w nieznane ale czyni nasze życie nasyconym.
Te 5 rzeczy na nowo uzmysławia mi, że nasze życie ma dopiero wtedy sens, gdy dotyka tych spraw, dla których istniejemy. Bez zrozumienia istoty życia, oraz jego celu, nasze życie pozostawać będzie ciągle niespełnione. 
Gdy zobaczysz siebie dzisiaj na swoim łożu śmierci i usłyszysz to co będziesz tam mówić, wtedy otworzą Ci się oczy na to co robisz i myślisz  dzisiaj
Bóg zwraca większą uwagę na to, kim jesteśmy niż na to co możemy dla Niego zrobić. Zależy mu na tym jaką jesteśmy osobą i jakie życie prowadzimy i dlatego nazwani zostaliśmy Jego dziełem. 

"Jego bowiem dziełem jesteśmy, stworzeni w Chrystusie Jezusie do dobrych uczynków, do których przeznaczył nas Bóg, abyśmy w nich chodzili." Ef 2:10

Werset ten wskazuje nam, iż właściwy człowiek jest Jego dziełem. Bóg stworzył świat, jednak dopiero człowiek, przeobrażony człowiek jest Jego dziełem, Jego chlubą i radością. Ma on swoje przeznaczenie ale realizuje je poprzez to kim jest a nie w sposób zewnętrzny. Nie ma w nim rozdźwięku między tym co wewnętrzne a tym co zewnętrze
Gdy tylko angażujemy się w metody, zaczynamy stwarzać pozory i nie jesteśmy autentyczni. Ten brak autentyczności odpycha od nas ludzi a zwłaszcza młodych ludzi, dla których autentyczność to instynktownie kluczowy czynnik wg którego nas sprawdzają. Być może dlatego tak mało młodych ludzi poszukuje Chrystusa bo jest zbyt mało autentyczności. 

Nie potrzebujemy więc tak bardzo metod i sposobów jak bardzo potrzebujemy autentycznych, odmienionych i przeobrażonych ludzi.
W wielu sprawach każda z możliwości wydaje się być słuszna. Czasem łatwo jest rozpoznać właściwą drogę. Zwykle jednak musimy dokonać wyboru pomiędzy dwoma podobnie wyglądającymi możliwościami. Najłatwiej wydaje się po prostu dobrze zastanowić ale czasem każda z dróg wydaje się być właściwa i słuszna.
Potrzeba więc innego spojrzenia na sprawę.
Najlepiej po dogłębnym przeanalizowaniu odrzucić wszystko to, co jest niesłuszne i złe. Wszystko to co nie jest właściwe i nie będzie dla nas korzystne. Jeśli mamy takie wybory gdzie jedno rozwiązanie jest korzystne a inne nie, wtedy rozwiązanie po analizie również jest proste.
Najczęściej jednak tak nie jest i każde rozwiązanie ma podobną ilość i jakość plusów jak i minusów. Potrzebujemy użyć wtedy naszej intuicji, naszego serca. Jeśli nie damy naszemu sercu dostatecznej ilości czasu i spokoju wtedy ciężko jest uzyskać właściwą decyzję. Oczywiście czasem przypadkowo wybieramy dobrze, ale jeśli chcemy panować nad swoim życiem dobrze jest wsłuchać się w głos swojego serca.
W zależności od tego czym żyliśmy do tej pory i jakie mieliśmy priorytety, tak też i nasze serce będzie nam podpowiadać. Nasze serce nie działa w oderwaniu od naszej przeszłości i naszego doświadczenia. Działa ono również w oparciu o to czego do tej pory się nauczyliśmy.
Suma doświadczeń, wiedzy oraz umiejętności  a także obecnej dyspozycji da naszemu sercu właściwą bazę do pracy nad zagadnieniem. Serce nie przyniesie nam odpowiedzi w oderwaniu od nas i naszych wartości, dlatego dobrze jest uświadamiać sobie na czym nam aktualnie zależy bo i odpowiedź serca będzie kompatybilna z tymi wartościami.
Wartości dla nas dzisiaj nie są wartościami dla nas jutro dlatego dobrze jest mieć czas na weryfikowanie tego o co nam w życiu chodzi. I znowu potrzebny jest czas, który musimy zabrać naszym ulubionym rozrywkom, naszej pracy oraz w lepszym zorganizowaniu wolnego czasu.
Praca naszego serca zależy od przeszłości, dlatego to co robisz teraz zadecyduje o tym, czego serce będzie pragnąć jutro.